Gdyby przeszło rok temu, ktoś powiedział mi: będziesz pisała na blogu o „DIY”, to z całym szacunkiem, ale pewnie zaśmiałabym mu się prosto w twarz – co mogłoby być akurat słabe (zwłaszcza w obecnej sytuacji). Albo inaczej – gdyby przeszło rok temu, ktoś powiedział mi, że będę robiła „DIY”… Ale, że nikt czegoś takiego nie powiedział, a ja, koniec końców, nie zaśmiałam się, to tak oto powstaje kolejny już wpis z cyklu: zrób to sam. Cóż…
.okładki w stylu vintage
Jakiś czas temu, czytając blog Izy z cloroesdemialma, pomyślałam, że jej pomysł na książkowe okładki jest czymś, co po prostu zrobić muszę, chociażby po to, aby przekonać się, jak bardzo czasochłonne wbrew pozorom to jest – a było (może nawet nieco zbyt bardzo, bo jak do tej pory poddałam się po dwóch tomach, umorusana tuszem od stóp do głów). Jednak praktyka czyni mistrza, więc gdy tylko znajdę nieco dłuższą chwilę, zamierzam przeprowadzić metamorfozę całej domowej biblioteczki (ku zgrozie M., który widząc, jak sięgam po Wiedźmina, zdążył krzyknąć jedynie: tylko nie Wiedźmin! – ale było już za późno, te tomy wpasowały się idealnie w moją wizję).
.niezbędnik
Co zatem będzie nam potrzebne, by stracić kilka dobrych godzin?
• nożyczki
• ołówek
• linijka
• brązowy papier (zwykły, pakowy)
• gąbka do tuszu
• tusz do stempli
• stemple – cały alfabet, składający się najlepiej z wielkich i małych liter, a także cyfr oraz znaków specjalnych
• książki, na których dokonamy operacji, najlepiej cała biblioteczka, po co się rozdrabniać
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
Zabieg jest prosty – odmierzamy odpowiednią szerokość papieru, uwzględniając grzbiet książki, a także skrzydełka, wycinamy, nakładamy, stemplujemy. Nie dajcie się zwieść – to wcale nie zajmuje 15 minut (jak mi się początkowo wydawało), jednak nie ma tego złego. Jeżeli tylko znajdziecie wolne popołudnie, zapewniam, że taka forma spędzenia tego czasu może, ku zaskoczeniu, zadziałać bardzo pozytywnie i odprężająco. To wyciszająca*, choć de facto – mrówcza praca, ale naprawdę warto.
* o ile tylko krzywo stemplowane literki nie wyprowadzą Was skutecznie ze stanu ZEN (tutaj teksty z oazą spokoju i kwiatem lotosu raczej nie dają rady).
.trudności
Jedyne co przychodzi mi na myśl, to krzywo stemplowane litery, ale można temu zaradzić używając linijki (która jest szalenie niewygodna, czyt. irytująca). Osobiście chyba pozostanę przy freestyle’u, dzięki temu choć przez chwilę mogę poczuć się jak Pablo Picasso.
.inne zastosowania stempli
Decydując się na ich zakup, od razu wiedziałam, że na okładkach nie poprzestanę, być może dlatego tak ochoczo kliknęłam „do koszyka”, pomimo że cena do najniższych nie należała (89 zł). Jednak ten zestaw zawierał wszystko, czego potrzebowałam – wielkie i małe litery, cyfry oraz znaki specjalne. Porównując opcje alternatywne, ta okazała się być zdecydowanie najmniej przekombinowana, miałam pewność, że litery będą spójne i zbliżone wielkością. W Internecie znalazłam jak do tej pory trzy sklepy, które oferują alfabet w formie pieczątek / stempli, jednak całkiem możliwe, że jest ich więcej :)
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
Do czego jeszcze możemy wykorzystać takie pieczątki? Na przykład do ozdabiania prezentów. Z chwilą, gdy zobaczyłam je po raz pierwszy, wiedziałam, że nigdy więcej nie wypiszę bileciku ręcznie! Drugą opcją jest stworzenie ozdobnych wkładów do ramek – możecie ich użyć do napisania ważnych sentencji czy motywujących cytatów.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
Moje pierwsze próby, choć mało udane, dostarczyły mi naprawdę sporo radości i nie najgorszej zabawy. To coś zupełnie innego i nietuzinkowego, czyli dokładna kwintesencja tego, czego zwykle poszukuję. Teraz muszę jeszcze tylko znaleźć pozostałe tomy Wiedźmina, które M. tak skrzętnie przede mną ukrył…
18 komentarzy
Oliwia Kwilosz
14 czerwca, 2018 at 10:05Wiem, że trochę czasu minęło ale z jakiej firmy te stemple? Może jeszcze kupię takie?
Alabasterfox
14 czerwca, 2018 at 11:54Były ze Scandi Loft :)
Ania Kania
3 maja, 2015 at 19:30Fajnie wygląda. :) Ja miałam w planach zrobić sobie trochę inne okładki, mianowicie takie, które będą się układać kolorystycznie na półce w tęczę. :) Ale jakoś ciągle jest coś ważniejszego!
www.simplife.pl
30 kwietnia, 2015 at 18:51Pamiętam takie zabiegi na wiekowych książkach, które dostałam swego czasu od babci. Jakby nie było kiedyś szacunek do książek był zdecydowanie większy.
Adrianna Zielińska
2 maja, 2015 at 01:04Wiesz, choć czytanie na iPadzie jest wygodne, podobnie jak posiadanie całej biblioteki w jednym małym urządzeniu, to jednak trochę mnie to boli, że coraz rzadziej sięgamy po tradycyjne tomy. Ja sobie to tłumaczę ciągłymi przeprowadzkami, często płacę taką samą kwotę za wersję „e” zamiast papierową i wcale nie czuję się z tym rewelacyjnie. Pocieszam się myślą, że gdybym była już na „swoim” to zdecydowanie wróciłabym do kolekcjonowania zbiorów – traktuję książki dosyć szczególnie.
Do more of what makes you happ
30 kwietnia, 2015 at 16:29świetny pomysł :)
simply lifetime
30 kwietnia, 2015 at 11:53zakochałam się zarówno w tym pomyśle, jak i w jego wykonaniu! niezwykle sentymentalne i choć pracochłonne – warte, dla uzyskanego efektu. uwielbiam sklep scandi loft, dlatego rozumiem Cię, że cena praktycznie nie grała roli… :) jeżeli Ty i DIY jesteście na przeciwległych biegunach to… coś tu chyba jest nie tak! dlaczego tak dobrze Ci to wyszło?! :)
Świnka
29 kwietnia, 2015 at 13:30Świetne! Bardzo klimatyczne! A te stemple to chyba jedna z tych rzeczy którą chce się mieć bo zwyczajnie są FAJNE! <3
Adrianna Zielińska
2 maja, 2015 at 01:06Doszłam do tego samego wniosku :) Niestety żałuję, że zdarza mi się to częściej, niżbym chciała, ale akurat w przypadku stempli – mocno też wiążę nadzieję z tymi opakowaniami na prezenty. Coś czuję, że na Gwiazdkę będzie się działo!
Monika Syminowicz
29 kwietnia, 2015 at 11:25„(…)ku zgrozie M., który widząc, jak sięgam po Wiedźmina, zdążył krzyknąć jedynie: tylko nie Wiedźmin!(…)” oraz wyprowadzanie ze stanu ZEN – popłakałam się ze śmiechu. Dlatego ja nie bawię się w DIY, nie ma do tego cierpliwości. Jedyną rzecz, którą zrobiłam sama, to lalce (którą mama dostała ponad 50 lat temu) zrobiłam nowe włosy (bawiłam się tym cały dzień!) oraz sukienkę i pelerynę na szydełku. I powiedziałam nigdy więcej. Ale zdziwienie i radość nam twarzy mamy bezcenne. :D
Adrianna Zielińska
2 maja, 2015 at 01:08Wiesz jak to mówią – zawsze musi być ten pierwszy raz, który zaszczepi zajawkę. I to właśnie od tego pierwszego DIY jakoś się zaczyna, więc nie chcę nic mówić, ale… wciąż jest nadzieja! ;)
daywithcoffee
28 kwietnia, 2015 at 21:24Wygląda to bardzo fajnie i prosto się robi- co w przypadku DIY u mnie istotne :-)
Adrianna Zielińska
29 kwietnia, 2015 at 07:51Przyznam, że na początku i u mnie to był jeden z głównych wyznaczników, które decydowały o podjęciu się ciekawego DIY :) Teraz co prawda poszerzyłam ten margines, ale wciąż propozycja musi mnie przyciągać niczym magnes, bym uznała: OK, zrobię to! Pewnie dlatego już mam kolejne w zanadrzu dzięki @womanatwindow:disqus :)
AnuŚka Bąbik-Daniło
28 kwietnia, 2015 at 20:22Muszę przyznać, że bardzo ciekawie to wygląda. Krzywe literki tym bardziej mi się podobają, bo są takie nietypowe! :) Nie przemawia do mnie jednak „okładkowanie” moich książek, bo uwielbiam kolorową biblioteczkę, w której z daleka widzę co gdzie leży, bo każda okładka (i grzbiet) wygląda zupełnie inaczej. A u mnie ZEN wprowadza właśnie ich widok – tuż po przeprowadzce długo nie miałam regału na książki, bo wyprowadzałam się „na raty”, a wiadomo, że dużą rzecz trudniej przytaszczyć do nowego gniazdka. Gdy w końcu udało się go przywieźć byłam po prostu wniebowzięta – cały wieczór układałam książki w odpowiedniej kolejności, a gdy rano się obudziłam i zaraz po zobaczeniu ukochanego dojrzałam regał z książkami to w końcu poczułam się naprawdę jak w domu. :)
Adrianna Zielińska
29 kwietnia, 2015 at 07:55Dokładnie wiem, o czym mówisz :) Gdybyś 3 lata temu mi o tym napisała – mogłybyśmy długo o tym rozmawiać przy kawie. Niestety, 2 lata temu pozbyłam się lwiej części książek (z bólem serca – sprzedaż), a drugie tyle wywiozłam do przechowania. To było koszmarne utrudnienie przy moich częstych przeprowadzkach, nie dawałam już rady z ilością rzeczy. Teraz mam przy sobie tylko te, które kupuję aktualnie, ale i tak w miarę możliwości staram się korzystać z zasobów świetnie zaopatrzonej sieci wrocławskich bibliotek miejskich.
AnuŚka Bąbik-Daniło
29 kwietnia, 2015 at 08:25No tak, gdybym musiała się często przeprowadzać to pewnie też musiałabym się ich pozbyć. Chociaż dziś sobie tego nie wyobrażam, ale jak widać po Tobie – da się:)
Justyna Rolka
28 kwietnia, 2015 at 20:22Niesamowite, jak dla mnie to pomysł fenomenalny! Mam ochotę na robótki ręczne;)))
Dagmara Piekutowska
28 kwietnia, 2015 at 19:32Jestem właśnie w trakcie robienia tego samego :D I niestety, ale ja także muszę odnaleźć tomy książek, które zostały przede mną ukryte ;) Efekt jest fenomenalny!