Trochę wstyd to przyznać, ale ostatni raz w Krakowie byłam jakieś… 12 lat temu. Wizyta na PKS w drodze do Zakopanego się nie liczy, prawda? Przyszła pora by naprawić ten karygodny błąd.
Kraków. Po tym weekendzie szybciutko poszybował w górę w moim osobistym rankingu topowych miast Polski. W dobie parcia na wyjazdy zagraniczne (bądźmy szczerzy), coraz częściej zapominamy o miastach, które mamy, jakby nie patrzeć, tuż pod nosem. Przyznaję – z reguły mało entuzjastycznie podchodziłam do podróżowania po dalszych miastach Polski, mając jednocześnie do wyboru taki Paryż, Wiedeń, Pragę czy chociażby Berlin. Już dawno zdałam sobie sprawę z tego, że kosztowo wychodzę na tym niemalże tak samo, a lecąc poza granice kraju – z reguły jest ciekawiej. Nie do końca. Owszem – Paryża w dużej mierze nie zamieniłabym na nic innego, ale nie samym Paryżem człowiek żyje. Był, jest i pewnie jeszcze długo będzie, a jest tyle miejsc na świecie do zobaczenia. I tak, nawet w Polsce, o czym przekonałam się kilka dni temu, ku bardzo pozytywnemu zaskoczeniu.
Po swojej nie tak dawno odkrytej fascynacji Warszawą (o tym pewnie jeszcze przeczytacie nie jeden raz, bo plany są dość ambitne), przyszedł czas na Kraków. Mieliśmy tam z M. do załatwienia sprawy służbowe, które przypadały na poniedziałek. Kilka dni wcześniej, patrząc na wymiętolony bilet z Kopalni Soli w Wieliczce z 2001 roku (poważnie przechowuję takie rzeczy – kiedyś muszę przekminić jakieś podróżnicze kolaże na ścianę w eleganckich białych ramkach) postanowiłam przyspieszyć ten wyjazd i wynająć hotel już na weekend. Jako, że jestem stworzeniem żyjącym zawsze i wszędzie w centrum, podobnie było w przypadku Krakowa, hotel zarezerwowaliśmy przy samym Rynku (w obawie przed nocnym zgubieniem się… żartuję, byłam po prostu leniwa).
W podróży samochodem zwykle jestem DJ i pilotem. Nie wychodzi mi ani jedno ani drugie, bo M. zwykł przełączać każdy wybrany przeze mnie kawałek (jego oskarżycielsko – zdegustowana mina jest wtedy bezcenna, ale moja zresztą nie lepsza), a jako pilot… z reguły śpię. Albo szukam makaroników.
M.: Wiemy dokąd właściwie jedziemy?
Ja: Tak, ustawiłam adres w GPS.
M.: OK, czyli dokąd?
Ja: Do Manufaktury Macarons.
Kilka minut później (krążymy dziwnymi ulicami)
M.: ustawiłaś mu tryb zwiedzania?
Ja: Nie, Manufakturę Macarons.
M.: Boże, Ty mówiłaś poważnie?!
Ja: Hey, jestem Twoją dziewczyną, You know me!
M.: …
W ten sposób rozpoczęliśmy nasz cudowny pobyt w Krakowie, rzecz jasna od wspomnianej Manufaktury Macarons. A jeżeli przyjdzie Wam ochota na lody o smaku czerwonego wina, piwa czy amareny – uświadczycie ich dokładnie w tym samym miejscu.
Jakby nie patrzeć, resztę wyjazdu spędziłam na szukaniu kolejnych ciasteczek macarons 9gdy tylko odkryłam, że w Krakowie jest tego znacznie więcej niż we Wrocławiu – obecnie już chyba tylko w Giselle). Karmello spadło mi z nieba. Zjedliśmy 15 makaroników w 2 dni – rozpusta w biały dzień, ale było warto.
Ale nie samymi makaronikami człowiek żyje. Mam jeszcze jedną jedzeniową obsesję (no dobrze, łącznie są 3, ale o trzeciej wspomnę Wam innym razem). Myślałam jednak, że ta druga uaktywnia się tylko w Niemczech… Tak bardzo się pomyliłam. Kto był w Krakowie z pewnością może się domyślić co przeżyłam, widząc te wszystkie granatowe wózki, dokądkolwiek by się nie ruszyć. Dokładnie tak, mowa oczywiście o… preclach. Trafiłam do raju. Pikantne cienkie precle trafiły na szczyt listy the best of the best w swojej kategorii.
Przepadam również za stylem francuskiej architektury. Balustrady z kutego żelaza, jasno malowane kamieniczki, nietuzinkowe ciężkie drzwi, często pomalowane w jaskrawych kolorach, sumiennie przycięte elementy zieleni i kawiarniane ogródki. Będąc w Paryżu nie rozstaję się z aparatem. Mogłabym zrobić milion zdjęć, westchnąć zylion razy, a i tak byłoby mi mało. Dlatego nie zdziwcie się, że tak wiele uchwyconych kawiarni znajdziecie na kolejnych ujęciach :)
W podróż po ulicach Krakowa wybraliśmy się z parą naszych dobrych znajomych, do których odwiedzenia zbieraliśmy się już od jakiegoś roku. Mają moją dozgonną wdzięczność za wprowadzenie nas do świata Narnii ;) W pubie Alchemia na Krakowskim Kazimierzu sala dla palących jest oddzielona… no cóż, szafą. Żeby nie było – wejście jest dosłownie przez niewielką szafę, to nawet nie są po prostu drzwi. Genialny pomysł. Tak samo jak genialny był ich grzaniec (grzane wino podawane z płatkami migdałów, rodzynkami, pomarańczą i goździkami). Ale skoro jesteśmy już przy Kazimierzu – mój raj trwał w najlepsze, gdy zobaczyłam największe (ever) skupisko stoisk z zapiekankami w jednym miejscu. Okrążyłam cały plac, naliczyłam z jakieś 10 bud, pal licho, że prawie w każdym to samo menu, pal licho, że nie chciałabym się znaleźć w tym miejscu sama po zmroku, pal licho również to, że gdyby nie świetny nastrój i grupa rewelacyjnych ludzi, która była tam ze mną, pewnie nie odważyłabym się zjeść w takim miejscu, ale to była jedna z najlepszych zapiekanek, jaką kiedykolwiek zjadłam. Aczkolwiek przyznaję, zjedzenie jej nie było proste, hektolitry wylanego na powierzchni sosu rządziły się swoimi prawami.
Dzień zakończyliśmy wieczorową porą na Wawelu. A w zasadzie w dużej mierze spoglądając na Zamek z tarasu widokowego jednej z pobliskich knajp. Po nieudanej próbie wysyłki SMS do Smoka Wawelskiego (krąży legenda, że po wysyłce SMS na dedykowany numer, smok zieje ogniem) panowie lekko podupadli na duchu, choć finalnie smok zionął, aczkolwiek z pewnością nie po SMS ;)
Pierwszy dzień oznaczał dla nas łącznie 15 km pieszo, co przyjęłam z ogromnym entuzjazmem, bo pomimo 12 cm słupków, wprost uwielbiam chodzić i zwiedzać kolejne miejsca, kolejne miasta. Dlatego też z przyjemnością powtórzyliśmy nasz trip kolejnego poranka, tym razem już we dwoje i to też niestety nie przez cały dzień, ze względu na obowiązki służbowe. Pozostawiam Was z jeszcze kilkoma zdjęciami, mając szczerą nadzieję, że zachęcą Was one do (ponownych) odwiedzin tego wspaniałego miasta.
Swoją drogą, nad miastem wisi balon, do którego można wskoczyć na kilka minut i zrobić niesamowitą panoramę miasta. Bilet studencki to koszt 31 zł, normalny 39 zł. Nam niestety nie wystarczyło już czasu, ale następnym razem zdecydowanie chciałabym zobaczyć nocną panoramę Krakowa z takiej perspektywy.
22 komentarze
Aneta Romaniszyn
26 sierpnia, 2016 at 12:53Szkoda, że nie odwiedziłaś Krakowskich Wypieków :( Makaroniki mistrzostwo świata! Polecam na następną wycieczkę :)
Alicja
12 kwietnia, 2016 at 20:02Nie słyszałam o manufakturze makaroników :) Fajnie tam jest pewnie, muszę zahaczyć, gdy znów będę w Krakowie, bo mieszkam dość blisko :)
Insane Pink
5 grudnia, 2014 at 03:42Boze, az mi sie lzy w oczach zakrecily, moj kochany Krakow. To tam ekspresowo sobie postudiowalam i biegalam nad Wisla, az nie zrobilo sie zimno i wywialo mnie do Paryza. Macarons? No coz, trzeba bedzie obczaic. 15 w dwa dni, dla mnie to dwie minuty. O nieee, jestem obzartuchem.
Adrianna Zielińska
7 grudnia, 2014 at 14:53Ach, Paryż! :) Jeżeli miałabym wybrać inne miasto, w którym chciałabym mieszkać poza Polską, to byłby właśnie Paryż
Patrycja Koptyra
12 listopada, 2014 at 19:37Już nie raz miałam Ci napisać, że robisz świetne zdjęcia! Jakiego aparatu używasz?
Adrianna Zielińska
12 listopada, 2014 at 20:16Merci! :)
A w 90% to po prostu iPhone 5s :) W bardzo nielicznych przypadkach, bodajże jedynie tych outfitowych, na zdjęcia braliśmy Canona 40D, ale wtedy już nie ja dzierżyłam sprzęt :) Zależy mi, by mieć w miarę dobre jakościowo zdjęcia, gdziekolwiek bym nie była, a telefon noszę przy sobie zawsze :)
simply lifetime
9 listopada, 2014 at 18:09jaka piękna Podróżniczka! nawet na wyjeździe z gustem i stylem :) w Krakowie byłam kilka ładnych lat temu, ale od jakiegoś czasu rozpoczęłam na nowo zwiedzać Polskę – odwiedziliśmy już Poznań, Toruń, Mazury, ale został nam jeszcze Kraków, Wrocław, no i obowiązkowo Warszawa! ale tych makaroników… zazdroszczę! :)
Adrianna Zielińska
10 listopada, 2014 at 09:34Marzy mi się ostatnio Toruń, tylko czasu brak :) Chciałabym w końcu spróbować tych słynnych pierników podczas Święta Piernika, czy zobaczyć Piernikową Aleję Gwiazd, ale najbardziej ciągnie mnie na toruński rynek, podobno to bardzo piękne miejsce. A do Wrocławia obowiązkowo musicie zajrzeć, jest wart tych wszystkich kilometrów, zwłaszcza w okresie zimowym, gdy jest Jarmark Bożonarodzeniowy! :)
simply lifetime
10 listopada, 2014 at 15:56toruński rynek jest według mnie najpiękniejszy :)
Michał
10 listopada, 2014 at 20:46Rynek jak rynek. W dodatku jedna (niezbyt długa) główna ulica – Szeroka i to wszystko. Nie ma się czym zachwycać :P. Już bardziej jest sens jechać tam w lato i po południu przejść się na bulwary, a przy okazji posiedzieć na barkach, na Wiśle – mega klimat :).
Adrianna Zielińska
10 listopada, 2014 at 21:36Skoro zachwalasz, nie widzę zatem przeszkód, by poczekać z wizytą do lata :) A czy zobaczę Rynek zimą czy latem, różnicy mi nie robi, bo jak ma zachwycić to i tak zachwyci :)
www.fashionable.com.pl
8 listopada, 2014 at 16:34Ja też nie byłam strasznie dawno… odkąd przeprowadziliśmy się z Łodzi do Trójmiasta, jakoś omijamy południe. A szkoda…
http://fashionable.com.pl/
Katsunetka
8 listopada, 2014 at 11:17Jeszcze nie miałam być okazji w Krakowie, mam nadzieje to w końcu jednego razu nadrobić. Zachęcasz do odwiedzania, zwłaszcza makaronikami. :) Próbowałam je nawet z 2 albo 3 razy sama zrobić, ale poniosłam porażkę. Tam mi smaku narobiłaś, że chyba się pobawię zanim będę mogła znaleźć gdzieś gotowe.
Adrianna Zielińska
10 listopada, 2014 at 21:44Dostałam cynk od koleżanki, że dzisiaj weszła oferta Deluxe do Lidla, w której można kupić opakowanie 12 szt. macarons :) a że bywam w Lidlu raz na kwartał, to w życiu bym nie pomyślała, że tam je znajdę, dlatego zerwałam się w kilka chwil i już stałam przy kasie z pudełkami i bananem na twarzy :D I choć jadłam je już w różnych krajach – te są o dziwo naprawdę smaczne, także szczerze polecam (wanilia, mango, malina z porzeczką i masło orzechowe).
Kamil Macher Mr K.
7 listopada, 2014 at 23:44Dobrze wspominam mój poprzedni rok, podczas którego mieszkałem w Krakowie ; )
Adrianna Zielińska
8 listopada, 2014 at 08:55Precle przez cały rok, #tylewygrać! :D
Po prostu Bartosz
8 listopada, 2014 at 09:35Też się zbieram do tej wycieczki po Krakowie i się zebrać nie mogę. O co chodzi z tymi macaronsami? Jak to smakuje? W czym tkwi fenomen? :)
Adrianna Zielińska
8 listopada, 2014 at 09:56A to akurat trudne pytanie, bo gdyby określenie ich było typowym opisem słodyczy, nie traciłabym czasu i z pewnością nie ryzykowałabym wagi ;)
A tak zupełnie poważnie, makaroniki to francusko-włoskie cuda, stanowiące połączenie kruchych bezowych ciasteczek z kremem – tak w skrócie. Jednak w swoim składzie mają sporą dawkę niemalże już mączki z migdałów, przez co naprawdę ciężko jest je przyrównać do jakichkolwiek innych, bo smakują bardzo specyficznie, którego smaku byś nie wybrał. Są też szalenie kruche, dlatego tych w opakowaniu nie dowiozłam w całości do hotelu (smutek był ogromny) ;) Zjesz takie dwa i teoretycznie masz z głowy słodycze na jakiś czas – walory smakowe są nietuzinkowe. Damn, już nie mogę doczekać się zimowej wizyty w Paryżu, to będzie mega skok na wszystkie cukiernie. W Polsce jest tego naprawdę mało, bo wykonanie Macarons jest cholernie czasochłonne, dlatego też ich cena nie jest najniższa. Kiedyś było świetne stoisko w Złotych Tarasach, ale chyba się zwinęli :(
Po prostu Bartosz
8 listopada, 2014 at 19:02Szijet! Nie lubię bez. :(
Adrianna Zielińska
10 listopada, 2014 at 21:45Porównanie ich do naszych polskich bez jest bezcelowe, to zupełnie inne walory smakowe, poważnie ;) Jak będziesz na Blogowigilii to aż Ci chyba przywiozę :D
Kamil Macher Mr K.
8 listopada, 2014 at 10:40Mieszkając w Krakowie nie je się precli, bo to jedzenie dla turystów, z którego tubylcy się śmieją ; )
Adrianna Zielińska
8 listopada, 2014 at 10:44To tak jakby w Toruniu nie jeść pierników, w Paryżu makaroników, a w Poznaniu rogali świętomarcińskich, czy to nie jest trochę bez sensu? ;) Chyba, że istnieje jakaś sensowna ku temu przesłanka ;)