Za każdym razem, gdy w mojej głowie pojawia się hasło: piknik!, od razu na myśl przychodzi mi sielankowa sceneria na plaży, czy wielkiej polanie. Rzadko kiedy w takich sytuacjach myślę sobie: centrum miasta. Jednak jak się okazuje, wcale nie trzeba uciekać w busz i dzicz, aby oderwać się od zurbanizowanych obszarów stanowiących część naszej codzienności.
Miejsce pokazała nam Justyna. To przepiękna posiadłość o wielkim ogrodzie, który pomieściłby spokojnie z kilkaset osób, a każdy wciąż miałby tam sporo miejsca dla siebie. Dom jest otwarty dla gości, jako że właściciele serwują domowe obiady, a każdy może przyjść, zjeść, napić się i odpocząć. Wspaniałe miejsce, do którego wskazuje zaledwie niewielka tabliczka umieszczona przy bramie wjazdowej, którą również łatwo przeoczyć. Ale kto ma wiedzieć, ten wie, może właśnie dzięki temu można odnaleźć tam tyle spokoju, relaksując się wśród zieleni.
A.: Gdybyś miała wskazać jedną myśl lub radę, która niezmiennie towarzyszy Ci, gdy tworzysz lub publikujesz zdjęcia, co by to było?
Justyna: Aby robić to, co się czuje i lekceważyć presję, zwłaszcza tę nakładaną przez siebie samych.
Potrzebowałyśmy takiego spotkania, na powietrzu, z dala od zgiełku miasta. I choć ogród zlokalizowany jest w sercu Wrocławia, to z powodu rzeki i wałów, które oddzielają go od centrum, mało kto tam zagląda. Najlepsze spotkania to te spontaniczne, dlatego cała organizacja zajęła nam… godzinę. Jeden szybki telefon o poranku, stworzenie telekonferencji i już mogłyśmy działać. 2 godziny później rozkładałyśmy wszystko, co znalazłyśmy pod ręką w domu.
A.: Aniu, a jaka byłaby Twoja myśl związana z fotografią lub rada, którą mogłabyś się podzielić?
Ania: Dla mnie kwintesencją dobrego zdjęcia jest przemyślana kompozycja i odpowiednie światło, łapanie w obiektywie aparatu tej zwyczajnej, a jednocześnie wyjątkowej chwili. Nie ma jednej złotej zasady na dobre zdjęcie. Najważniejsze to wkładać w fotografię całe swoje serce i dzięki zdjęciom, pokazywać innym piękno otaczającego nas świata :)
Czas spędzony w winnicach Jacob’s Creek w Barossie nauczył mnie łączenia wszystkich przyjemności w najpiękniejszym wydaniu. Stąd też wziął się pomysł, aby zorganizować piknik bliżej, w końcu nie trzeba lecieć na antypody, aby doświadczyć fuzji przyjemności płynących z takich chwil. Łączenie dobrego wina z pysznym jedzeniem, sielankową atmosferą, relaksem, śmiechem i przede wszystkim doskonałym towarzystwem to idea Our Table, o której pisałam Wam kilka tygodni temu. Cieszę się, że udało nam się osiągnąć podobną jedność i pasję w sercu miasta, w którym mieszkamy na co dzień. I wcale nie mam tu na myśli tylko tego jednego dnia. Może i poznałyśmy się na Instagramie, ale koniec końców, ta znajomość stała się trwalsza i bliższa, niż niejedna nawiązana w klasyczny sposób. Wystarczyło odnaleźć odpowiednich ludzi :)
2 komentarze
Aneta
23 maja, 2018 at 14:43Przepięknie. Nabrałam ochoty na piknik i lampkę wina.
Kacper Borowski
21 maja, 2018 at 14:37Oj lubię taką sielankę w ogrodzie :)