Nie planowałam niczego wielkiego, ale czasem wystarczy zmienić jedną rzecz, by wszystko nabrało innego rytmu. Kilka przesuniętych mebli, nowa rama łóżka i miękko opadające po jej obu stronach zasłony. Niewiele – a jednak wystarczająco, by przestrzeń zaczęła układać się inaczej. Stała się spokojniejsza, światło rozprasza się tu łagodniej, a poranki są jakby dłuższe, cichsze, bardziej obecne. Dziś zapraszam Cię do środka.
Metamorfoza sypialni– od czego się zaczęła?
Wszystko zaczęło się od łóżka. Zobaczyłam je na stronie LOBERON już dwa lata temu i od razu wiedziałam, że to „to”. Wysoka na dwa metry rama, naturalne drewno mango, prosta, elegancka forma. Gdzieś pomiędzy stylem kolonialnym, przywodzącym na myśl ciepłe noce i moskitiery, a czułością domowego pokoju z lnianą pościelą i zapachem mydła.

O tym, co odkładamy „na później” – i czemu nie warto
Ale wtedy wydawało mi się, że to łóżko zupełnie nie pasuje do moich warunków — sypialnia była mała, sufit za niski, a sam wybór wydawał się zbyt odważny. Przez długi czas wracałam do niego tylko w myślach — „w naszym przyszłym domu”. Dziś wiem, że to nie chodziło tylko o jeden mebel. Że tak właśnie bywa z wieloma rzeczami — nie decydujemy się na coś, bo wydaje się nie w porę, nie na teraz, może jednak nie dla nas. Odkładamy decyzje: na więcej przestrzeni, na lepszy moment, na inną wersję siebie. A przecież to „teraz” jest wszystkim, co mamy.
Podobnie było z ogrodem. Mieliśmy mieszkać tu tylko rok, więc uznałam, że nie ma sensu zaczynać żadnych większych prac, bo „przecież i tak się tym nie nacieszę.” Ale potem przyszedł kolejny rok. I jeszcze jeden. W pewnym momencie zrozumiałam, że znowu odkładam coś, co mogłoby dać mi radość. Dziś ten sam ogród to dziesiątki donic z kwiatami – w różnych kolorach i rozmiarach. I jasne, kiedyś je zabiorę ze sobą, ale to, ile dały mi przez te dwa lata, zostaje. I chyba właśnie o to chodzi.
Metamorfoza sypialni bez kurzu i rewolucji
To nie była decyzja pod wpływem impulsu, raczej odpowiedź na potrzebę, która dojrzewała powoli. Dlatego zmiana przyszła cicho – bez remontu, bez rewolucji, bez wielkich planów. Poprzednie łóżko trafiło do domu rodzinnego, a ja przesunęłam kilka mebli i pozwoliłam temu nowemu po prostu zająć swoje miejsce.
Komfort, który nie rzuca się w oczy
Zasłony wokół łóżka nadały sypialni miękkości i lekkości. Czuć tu trochę klimat domowego azylu, trochę wnętrza z podróży. I choć pierwsze wrażenie robi samo łóżko, to jego najcichszym bohaterem jest materac. Model Turim – solidny, 7-strefowy, z kieszeniowym rdzeniem i warstwą zimnej pianki po obu stronach. Wysoki na 26 cm, stabilny, idealnie współgra z tym, czym miała stać się ta sypialnia: miejscem odpoczynku.
Równie istotny okazał się stelaż, tu wybrałam model Yount. Wykonany z drewna bukowego, z elastycznymi listwami i regulacją twardości w części lędźwiowej. Dzięki niemu materac naprawdę „pracuje”, a całość daje poczucie komfortu, który czuć od pierwszej nocy!





Meble, które zostają na lata – klasyka w sypialni
Szafki nocne po obu stronach łóżka miałam już wcześniej. To model Serravalle – proste, z delikatnie postarzanym wykończeniem, wykonane z drewna mango. Bardzo praktyczne – z szufladą i półką, idealne, żeby odłożyć książkę czy postawić lampkę, a jednocześnie na tyle subtelne, że nie konkurują z łóżkiem, tylko naturalnie je dopełniają.
Na końcu łóżka stanęła ławka Surcelles – i trudno wyobrazić sobie coś, co lepiej dopełniłoby całość. Delikatnie rzeźbiona rama z drewna dębowego, jasne obicie z mieszanki lnu i bawełny, miękkie wypełnienie. Jest w niej coś eleganckiego, ale nienachalnego – lekkość formy spotyka się tu z solidnością wykonania. Czasem służy jako miejsce na książkę czy pled, czasem po prostu jest – i to wystarczy. To mebel, który nie tylko dobrze wygląda, ale naprawdę współtworzy atmosferę.





Detale, które tworzą klimat – dodatki do sypialni
W detalach kryje się to, co najbardziej domowe. Firany Bisbee, zawieszone na górnej ramie łóżka, uszyte są z czystego lnu – półprzezroczyste, miękko układające się w świetle dnia. W oknach zawisły zasłony Monthelie – nieco cięższe, ale równie stonowane i też lniane, więc nie przytłaczają przestrzeni.
Na nocnych szafkach postawiłam lampy Verfaille, które miałam już wcześniej. Z prostym, lnianym abażurem i ceramiczną podstawą o antycznym wykończeniu – wyglądają, jakby były tu od zawsze. Na bocznej ścianie stanęło drzewko oliwne Dambly, które z wielkim bólem zabrałam z kuchni (najchętniej miałabym ich w domu kilka!). Chociaż jest sztuczne, wygląda zaskakująco naturalnie, dzięki czemu stanowi przyjemny, zielony akcent, który doskonale współgra z kolorami ziemi w tym wnętrzu.





Na łóżku – poszewki Brenda, i tu również dominuje len. Są sprzedawane w mieszanych zestawach kolorystycznych, więc mam dwa komplety, dla jednakowych poszewek. Do sypialni wybrałam wersję w stonowanym beżu, w białe paski, z marszczoną falbanką przy brzegach, ale jest też dostępna opcja w zieleni i błękicie. Na podłodze położyłam dywan Poloma, który kiedyś zajmował honorowe miejsce w salonie. Utkany ręcznie z czystej wełny, ma jasny, naturalny odcień i subtelny wzór, który dodaje faktury. Wiklinowe kosze Adaline, wykonane z ręcznie plecionej juty, stoją pod ławką i na półkach szafek nocnych – lekkie, trwałe, po prostu praktyczne. Ich obecność jest niemal niezauważalna, ale codziennie przydatna.
Nie ma tu wiele miejsca na dodatkowe dekoracje i dodatki, ale nie mogłam sobie odmówić przyniesienia marmurowej misy Isamont. To był zestaw składający się z dwóch sztuk – większej i mniejszej. Ręcznie wykonane, każda trochę inna, z delikatnie polerowaną powierzchnią i ciepłym kolorem kamienia.




Z kolei na szafach ustawiłam zestaw skrzyń Prelaire – ręcznie wyplatanych z rattanu, z mahoniowym stelażem wewnętrznym (przez co są dość ciężkie) i skórzanymi uchwytami. Swoją formą przypominają walizki z dawnych podróży i od razu wnoszą do wnętrza ciepły, lekko nostalgiczny akcent. Nie rzucają się w oczy, ale tworzą tło, które dopełnia całość – praktyczne, estetyczne, z charakterem.




Znajoma przestrzeń, ale zupełnie nowy rytm
To łóżko zmieniło więcej, niż się spodziewałam. Nie tylko układ mebli, ale rytm dnia i sposób patrzenia na przestrzeń, w której zasypiam i się budzę. Ta zmiana przyszła bez pośpiechu — z potrzeby i może trochę z odwagi, żeby w końcu nie odkładać wszystkiego „na później”. I chyba właśnie dlatego tak dobrze się tu teraz czuję. Bo wszystko zostało — tylko stało się bardziej „moje”.
Moja współpraca z LOBERON
Z marką LOBERON współpracuję już od ponad dwóch lat i to jedna z tych relacji, które szczerze i bardzo sobie cenię. Za zaufanie, za otwartość, za wspólny język estetyki, który pozwala mi realizować pomysły dokładnie tak, jak je czuję. To nie jest tylko kwestia pięknych przedmiotów, chodzi o coś więcej — o wspólne tworzenie przestrzeni, która ma duszę. Dlatego mam nadzieję, że to nie ostatni taki projekt i że jeszcze niejeden raz uda nam się stworzyć coś, co będzie inspirować — i jednocześnie naprawdę służyć codzienności :)
[żaden link w tym wpisie nie jest afiliacyjny]
Więcej podobnych wpisów:
Brak komentarzy