Wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy ma się powoli ku końcowi, pozostał mu lekko ponad tydzień, więc pomyślałam, że to idealny moment na last minute (co by zbytnio nie odgradzać się od aktualności). Możliwe, że zdążyliście już zauważyć delikatną zmianę kierunku publikowanych przeze mnie treści w ostatnim czasie, było całkiem sporo przemyśleń, których nie ukrywam, planuję jeszcze więcej (nie wiem czy to dla Was zła czy dobra wiadomość, mam jednak nadzieję, że to drugie), ale nie samymi rozkminkami człowiek żyje, dlatego tym razem przygotowałam coś lżejszego. Ufam, że macie w zanadrzu chociaż grzańca, jeżeli nie pieczone kasztany :)
Nosiłam się z publikacją tych zdjęć już od ostatnich dni listopada, jako że Świąteczny Jarmark, pojawiający się rokrocznie na wrocławskim rynku, oznacza moją niemalże natychmiastową obecność w pierwszych dniach jego otwarcia. Tak też było i w tym roku, ale bardzo chciałam zaczekać do czasu, aż aura Gwiazdki na dobre udzieli się nam wszystkim, po co wcześniej psuć sobie zabawę.
.santa claus is coming to town!
W okresie Świąt, kiedy liczba ludzi w sklepach i na ulicach rośnie w przerażającym tempie, ja, osoba skrajnie nieprzepadająca za tłumami, corocznie pcham się w ich samo epicentrum, byle tylko zobaczyć, co nowego na jarmarkowych straganach. I tak od 2008. A co ważniejsze – zawsze kupuję to samo: kwaśne żelki, pieczone kasztany, grzane wino i kołacze węgierskie, #różnorodnośćwnajlepszymwydaniu.
Jeżeli wciąż nie dane Wam było przejść się zatłoczonymi ulicami wrocławskiego rynku w okresie Jarmarku, to mam nadzieję, że te kilka, a nawet kilkanaście ujęć Was do tego choć trochę przekona, bo naprawdę warto (chociaż raz). Wiem, że w Wiedniu i Berlinie mają większe, ale nie będzie szału, jeżeli od razu rzucicie się na głęboką wodę, zasada małych kroków przede wszystkim! ;) A czas na to macie do końca przyszłego tygodnia lub… do przyszłego roku (z całą pewnością zagości ponownie, tyle że większy, ot, taki standard).
(kliknij w obrazek, aby powiększyć i wyostrzyć zdjęcie)
Grzane wino (dostępne w 8 lub 10 smakach) to propozycja kultowa. No dobrze, zignorujmy na chwilę wino, chodzi o kubeczki. Za niewielką opłatą, w wysokości 10 zł, możecie schować sobie taki do kieszeni. Ale wino także mają niczego sobie, więc to dwie pieczenie na jednym ogniu. Do tego, w moim menu, absolutnie koniecznie muszą pojawić się również pieczone kasztany. Kocham, uwielbiam i ubóstwiam jednocześnie. Może nie są tak dobre, jak te słynne z placu Pigalle (których nigdy nikt nie widział, a tym bardziej nie jadł, ale przecież są najlepsze), jednak i tak warto za nie przepłacić.
Nie jestem natomiast przekonana, czy płacenie 69 zł za czekoladową tarczę do piły (mimo, że z belgijskiej czekolady) również mieści się w zakresie „warto”. Z pewnością wygląda nietuzinkowo, ale osobiście wolałabym więcej wina – bądźmy rozsądni :)
(kliknij w obrazek, aby powiększyć i wyostrzyć zdjęcie)
Na drugim z powyższych zdjęć, udało mi się uchwycić kawałek budki, w której podają cudo, widoczne na trzecim miejscu – kołacze węgierskie / trdelnik / kurtosz kołacz, jak zwał, tak zwał, dostępne w około 10 wariantach smakowych (z czekoladą, bez, z cynamonem, wanilią, orzechami, kokosem, posypką i wieloma innymi dodatkami). Najlepsze są te jeszcze gorące <3 Kołacze to nic innego jak drożdżowe ciasto, jednak nie sposób porównać tego smaku do jakiegokolwiek innego wcześniej mi znanego, Kurtosz smakuje jak… Kurtosz, proste. Na podanie porcji czeka się do kilku minut, jeżeli nie ma kolejki (mój rekord to godzina w temperaturze -10°C), jednak całość zjada w zaledwie dwie – jest obłędnie pyszny. Dość podobny przysmak można kupić także w Pradze i to przez cały rok, jednak tamte zazwyczaj są wysuszone i zimne, nasze lepsze ;)
Możecie zakupić także podkowę z dedykacją albo najeść słodyczy za wszystkie czasy. Żelki, cukierki, czekolada, dużo czekolady, również owoce solidnie nią oblane, orzechy, lizaki, wata cukrowa… tu jest naprawdę wszystko, czego potrzebujecie, by doprowadzić poziom cukru we krwi do stanu krytycznego. Nie wiem co na to Wasz bilans kaloryczny, ale… raz kiedyś, tak akurat przed Świętami, abyście mieli pewność, że nie zabraknie Wam cukru.
Brakuje jednak jednego, kluczowego elementu, aby wszystko grało jak przykazano: gdzie jest śnieg, ja się pytam?
19 komentarzy
simply lifetime
20 grudnia, 2014 at 21:20magiczne zdjęcia :) ja również uwielbiam jarmarki świąteczne i nie przeszkadza mi, że jest tam tłum ludzi, co roku to pozycja obowiązkowa w moich przygotowaniach przedświątecznych. nasz trójmiejski też jest niczego sobie, szczególnie, że w pobliżu starówki, która zimą jest naprawdę piękna (nawet pomimo braku śniegu) :)
Adrianna Zielińska
22 grudnia, 2014 at 21:22Bardzo bym chciała się kiedyś wybrać na zimowy Jarmark w Trójmieście, bo przyznam, że w Trójmieście widziałam jedynie Jarmark św. Dominika i jeżeli ten zimowy dorównuje mu rozmiarami, to koniecznie muszę się kiedyś wybrać!
Po prostu Bartosz
15 grudnia, 2014 at 18:45Byłaś i się nie odezwałaś? Foch. ;/
Adrianna Zielińska
15 grudnia, 2014 at 20:53Hm… jakby Ci to powiedzieć ;)
Po prostu Bartosz
15 grudnia, 2014 at 21:37:|
Adrianna Zielińska
15 grudnia, 2014 at 21:53Będzie jeszcze niejedna okazja? ;)
Patrycja Koptyra
15 grudnia, 2014 at 17:12Jejć, ale pięknie! Obiecałam sobie,że w tym roku koniecznie będę we Wrocku na tym świątecznym jarmarku, ale chyba tylko na obietnicach się skończy… :/
Kwaśne żelki są moim nr 1 :D
Adrianna Zielińska
15 grudnia, 2014 at 20:54W takim razie obowiązkowo za rok! :)
BMbutik
15 grudnia, 2014 at 16:07Uwielbiam takie klimatyczne jarmarki! Nigdy nie byłam na takim w Wrocławiu :) Bez wahania kupiłabym te kwaśne żelki :D
Adrianna Zielińska
15 grudnia, 2014 at 20:54Są najlepsze, do tego półmetrowe <3
Świnka
14 grudnia, 2014 at 21:08W Krakowie też jest podobnie i baaaardzo mi się podoba ten świąteczny klimacik <3 spacer po takim jarmarku to dobry sposób na wprawienie się w bożonarodzeniowy nastrój dlatego również odwiedzam już w pierwszych dniach od pojawienia się :))))
Adrianna Zielińska
14 grudnia, 2014 at 23:34Krakowski Jarmark musi być cudowny! Po mojej ostatniej wizycie w tym mieście – odliczam już do kolejnej :)
Katsunetka
14 grudnia, 2014 at 19:48U mnie w mieście nawet w tym roku był pierwsze jarmark świąteczny. Niestety, odbył się 30 listopada (o ile dobrze pamiętam). No kto tak wcześnie to robi jeżeli biorę pod uwagę raczej mniejsze miejscowości. W końcu się nie wybrałam więc nawet nie wiem ile tam tego było.
Adrianna Zielińska
14 grudnia, 2014 at 23:35Tylko jeden dzień? :(
Katsunetka
15 grudnia, 2014 at 11:32Jeden dzień to nawet dużo powiedziane. Cała „impreza” trwała 6 godzin.
Andrzej Wywrocki
13 grudnia, 2014 at 22:19Wrocław jest po prostu piękny, szkoda że na wschodzie to wszystko jest takie szare. Klimat rewelacyjny! Pomimo tego, że mamy święta, tęsknię za tym gdy miałem 12 lat i czułem zapach tych świąt. Teraz to takie z roku na rok rytuały, zwłaszcza, że już któryś rok z kolei spędzam je sam. Smutnawo.
Adrianna Zielińska
13 grudnia, 2014 at 23:00Nawet mnie nie strasz, bo na wschód to ja mam się zamiar niedługo przenieść! :) Jednak co do klimatu Świąt – nigdy nie odtworzymy swojego postrzegania Gwiazdki z okresu dzieciństwa, ale nie ma w tym nic złego, bo teraz odczuwamy inaczej, mamy większy wpływ na to, co się dzieje, a także na to jak odbieramy i co robimy. By było lepiej.
Andrzej Wywrocki
13 grudnia, 2014 at 23:11Kobieto ja Cię nie straszę, po prostu jest szaro na wschodzie, w dużej mierze (tak mi się zdaje) zależy to od miasta, w którym się jest. Właśnie dlatego chciałbym się zatrzymać w młodszym wieku i żyć tak sobie aż mi się znudzi. To już drugi rok, a może nawet 3 i 4 kiedy nie ubieram rodzinnie choinki, gdzieś po prostu to umknęło, nie wiem tak po prostu. O, może jak założę sobie kiedyś własną rodzinę to będziemy co roku rytualnie ją ubierać, a teraz najzwyczajniej się przyzwyczaiłem.
Adrianna Zielińska
14 grudnia, 2014 at 23:36Przyzwyczajenia to zło w czystej postaci :) Za dużo nam wtedy umyka.