Minął już ponad miesiąc. W zasadzie to nigdy wcześniej nie miałam tak długiej przerwy. Nawet gdy jeszcze nie prowadziłam bloga, to zwykle rozbijałam się chociaż o dzienniki, a jednak od tych 5 tygodni zaległa głucha cisza. Nie powiem, że działanie było w jakikolwiek sposób zamierzone, ale wcale nie było też zaskoczeniem, przynajmniej dla mnie. Prawdę mówiąc – nastąpiło bardzo późno.
Pobyt na Santorini, oprócz tego, że był spontanicznie zaplanowanym wypadem znajomych, o ile w ogóle mianem planów można nazwać siedzenie w zadymionym pubie, a takie na szczęście wciąż istnieją, i rozkminianie co by tu zrobić, żeby było cieplej (czyli klasyczny syndrom odstawienia lata), tak dla mnie stanowił po prostu ucieczkę. Potrzebowałam chwilowego odcięcia. I mogłam sobie wmawiać, że to świetna opcja na zmianę klimatu, do zabawy, czy porobienia kilku zdjęć, a także zebrania materiału do kolejnych tekstów, co nie byłoby kłamstwem, ba, nawet do odhaczenia kolejnego punktu z listy before I die, ale prawda jest taka, że w tamtym czasie, roztrzaskałabym się na milion kawałków, gdybym została w miejscu, w którym jestem dziś. I żeby było ciekawiej – dziś jest znacznie gorzej niż wtedy, ale radzę sobie z tym lepiej. Zawsze myślałam, że czas leczy rany. Nie, nie leczy. Po prostu uczymy się żyć z pewnymi wydarzeniami, które nas spotkały, robiąc miejsce kolejnym. I właśnie na to potrzebujemy czasu.
It’s okay to wander from yourself for a while as long as you are brave enough to bring yourself home.
— unknown
(kliknij w obrazek, aby powiększyć i wyostrzyć zdjęcie)
Niezależnie jednak od powodów, czy końcowych efektów, Santorini stanowiło jedno z najpiękniejszych miejsc, które odwiedziłam. Momenty zachodów słońca zapierały dech w absolutnie dosłownym znaczeniu i choćbym bardzo chciała, zdjęcia w żaden sposób nie mogły oddać tych chwil. Dokładnie tak samo, jak podczas pierwszej nocy na środku Oceanu Indyjskiego. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałam tylu gwiazd na niebie. Kojarzycie ten moment, gdy próbujecie telefonem uchwycić wielki księżyc, a końcowy efekt zdjęcia sprawia, że nie wiecie czy śmiać się czy płakać? Tak było z tymi gwiazdami, równie dobrze mogłam zasłonić obiektyw i zrobić zdjęcie niczego. To te momenty, w których mogę jedynie czuć i starać się te uczucia zapamiętać. Santorini dostarczyło mi ich mnóstwo i za to je pokochałam.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć i wyostrzyć zdjęcie)
Nie wiem czy istnieje lepszy moment na odwiedzenie tego miejsca, aniżeli właśnie wczesną jesienią, czy na wiosnę, gdy temperatura i tłumy nie doskwierają jakoś szczególnie. Bądź co bądź, ta wyspa wymaga poświęcenia jej należytej uwagi, chwili refleksji i zachwytu nad nią, potrzebuje ciszy o poranku i lampki wina o zachodzie słońca, dlatego dobrze jest mieć trochę przestrzeni. I nie ma w tym nic dziwnego, o czym zresztą sami się przekonacie, bo pracuję już nad trzecim, a zarazem ostatnim tekstem poświęconym tej podróży, zbierając wszystkie najważniejsze informacje. A cykl travel diary pozostawmy w obecnym, trochę niezdefiniowanym klimacie. Nigdy nie doszukiwałam się powodów, dla których te teksty mają dla mnie takie znaczenie, oprócz swojej refleksyjnej formy, a jednak mimo tego, że niczego do bloga nie wnoszą, to chyba najlepsza wersja mnie, jaką mogę się z Wami podzielić.
12 komentarzy
Aleksandra Koperska
27 lutego, 2017 at 13:35Bardzo mi się podoba Twój styl pisania! 🌟
Diana Głuch
17 grudnia, 2016 at 11:10Twojego autorstwa te zdjęcia? SĄ NIESAMOWITE!:)
Adrianna Zielińska
17 grudnia, 2016 at 12:47Bardzo miło mi to słyszeć, dziękuję :)
Sławek Gdak
30 stycznia, 2017 at 08:24To prawda są naprawdę genialne, aż chce się tam być :)
Magdelena | palm tree view
12 grudnia, 2016 at 06:29Syndrom odstawienia lata, jak ja dobrze znam ten stan. Robię to samo – uciekam od zimy, bo potrzebuję słońca. Po prostu.
Santorini w Twoich kadrach jest przepiękne. I wciąż na mojej bucket list do odhaczenia :)
JakubPe
9 grudnia, 2016 at 10:03Niesamowite miejsce!
Rzeczywiście, jest coś takiego w podróżowaniu, co działa jak katharsis: oczyszczamy się z codziennych problemów i zmartwień, i zaczynamy dostrzegać to, co tak naprawdę jest najważniejsze.
Mam nadzieję, że u ciebie już lepiej :)
Pozdrawiam i kibicuję na Insta!
Adrianna Zielińska
17 grudnia, 2016 at 12:47Pięknie dziękuję! Pracuję nad tym, więc niedługo z pewnością tak będzie :)
Corina Nika
8 grudnia, 2016 at 12:28Your photos and that view are insane!
Adrianna Zielińska
8 grudnia, 2016 at 13:48So good to see you here, C. :) <3
Julia
8 grudnia, 2016 at 10:36Jak cudownie *.* muszę tam pojechać
http://apropos-s.blogspot.com
Madame Malonka
7 grudnia, 2016 at 19:44Wyspa ta także jest na mojej liście do odwiedzenia. Kusił mnie nawet rejs na nią z Krety, ale ostatecznie zrezygnowałam. Zdjęcia zaś jak zwykle są klimatyczne! Jednak tak jak piszesz, wiem też ze swojego doświadczenia, że ilekroć zdjęciami chcę komuś pokazać, jak w danym miejscu jest pięknie, nie jest to w stanie dorównać temu uczuciu, które wtedy towarzyszy. Życzę powodzenia w życiu prywatnym. Trzymaj się ciepło!
Adrianna Zielińska
8 grudnia, 2016 at 13:55I dlatego warto – właśnie dla tych emocji, które nam wtedy towarzyszą :)