Choć to dopiero drugi (ale i ostatni) wpis poświęcony majówce w Pradze, nie mogę pozbyć się wrażenia, że od tygodnia jest ona wszechobecna w moich social mediach (to moment, w którym zrzucam winę na Instagram, w żadnym razie na własną monotematyczność).
.od tego zaczyna każdy przewodnik
Już od poprzedniego wpisu rozgryzam, jak najlepiej ująć Pragę. Z czym mam problem? Otóż moja ostatnia wizyta w czeskiej stolicy miała miejsce jakieś dwa lata temu i to właśnie wtedy zobaczyłam większość kultowych miejsc, od których zaczynają się przewodniki turystyczne. Z pewnością kojarzycie je częściowo ze słuchu czy zdjęć, jako że mowa chociażby o zamku na Hradczanach, Katedrze Św. Wita, Złotej Uliczce, Ogrodach Waldsteina, dzielnicy Żydowskiej, Rynku Starego Miasta, Moście Karola, Trakcie Królewskim, Wzgórzu Petrin (tak, to to z czeską wieżą Eiffel’a), czy placu Franza Kafki. Zapomniałam o multimedialnej fontannie, o której głośno w całej Europie. Jest tego całe mnóstwo, Praga obfituje w miejsca, które wprost trzeba zobaczyć, ale gdybym chciała opisać Wam je dopiero teraz, możliwe, że miałabym mocno zdezaktualizowane informacje – chociażby w kwestii dostępów czy obowiązujących stawek. Nasza najświeższa podróż miała natomiast zupełnie inny charakter – zwyczajnie ominęliśmy tłumy, szukając miejsc, których jeszcze nie widzieliśmy i to właśnie o nich chciałam Wam tu wspomnieć.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
.od tego ja z kolei zaczynam
Samochód porzuciliśmy w jednej z bocznych uliczek w centrum miasta. Myślę, że nieco poniosła nas fantazja (a może lenistwo), bo w pewnej chwili, oczywiście w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania, wjechaliśmy niemalże na… turystyczny deptak starego miasta. Cóż mogę powiedzieć – za dużo tam było tych dziwnych, wąskich jednokierunkowych, ale przynajmniej przetestowaliśmy wsteczny (działał!). Koszmarny ze mnie pilot, winna! Szczegóły dotyczące długości wstecznej trasy przemilczę, jak i to co działo się po drodze (Praga nie należy do najbardziej wyludnionych miast), ale happy end tej historii jest taki, że znaleźliśmy wolne miejsce nieopodal i modląc się w duchu, byśmy znaleźli samochód po powrocie – ruszyliśmy w stronę słońca! A tak naprawdę w poszukiwaniu łazienki.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
.tego nie znajdziecie w przewodnikach
Praski metronom był ostatnim, a do tego najbardziej przypadkowym punktem, do którego zabrnęliśmy. Umiejscowiony na wzgórzu, nieopodal centrum, w roku ’91 zastąpił zburzony niespełna 30 lat wcześniej, pomnik Stalina. Dziś ten 23-metrowy kolos, w postaci metronomu, stał się miejscem spotkań skaterów śmigających na deskorolkach, ale także i… tancerzy. To jedna z tych chwil, którą zawsze będę wspominała z uśmiechem na ustach. Ustawiony głośnik i mnóstwo obcych sobie ludzi, uczących się wzajemnie tańca towarzyskiego – nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałam w jednym miejscu taką dawkę niczym nieskrępowanej radości i uśmiechu, a na dodatek – wśród samych nieznajomych. I nieznośnie romantyczną prawdą będzie, jeżeli dopiszę, że już pod sam koniec, to wszystko działo się w otoczeniu skąpanym w blasku zachodzącego słońca, w ciepły, wiosenny dzień. Proste, a przy tym tak piękne.
Chciałabym Wam wyjaśnić poniższe zdjęcie z butami, ale… one po prostu sobie wisiały, a w sieci nie znalazłam żadnych informacji na ich temat.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
O pięknych i często niedocenianych przez przewodniki ogrodach, zwłaszcza praskich, pisałam nieco więcej w poprzednim wpisie, na który możecie rzucić okiem tutaj – palácové zahrady pod Pražským hradem są jednym z tych miejsc, które po prostu obowiązkowo trzeba zobaczyć będąc dłużej w Pradze.
.trdelniki i czeska kuchnia
Spacerując nieopodal Rynku, natknęliśmy się też na dwa jarmarki, spośród których jeden obfitował głównie w słodycze i owoce, a także niezliczoną ilość pamiątek, drugi natomiast, w swojskie, czeskie jadło (typowo – kiełbasy z pajdą chleba, solidne kawały mięcha, łazanki, etc.), M. znalazł tam kilka przysmaków dla siebie, a ja postanowiłam nacieszyć się trdelnikami, których zjadłam zatrważającą liczbę. Trdelnik to miejscowy przysmak, na który nie sposób się nie natknąć, podobnie jak w Krakowie na niebieskie wózki z preclami – taki nieodłączny atrybut turysty; jeszcze gorące, słodkie ciasto kominkowe podawane z cukrem i odrobiną cynamonu – pyszne, chrupiące, kaloryczne ;) Ale robiąc niemalże 30 km pieszo jednego dnia – wyzbyłam się wyrzutów sumienia.
Podczas trwania bożonarodzeniowego jak i świętojańskiego jarmarku we Wrocławiu, ciasto kominkowe jest sprzedawane pod nazwą kurtosza kołacza, niewtajemniczonym wrocławianom mogę zdradzić, że kołacze przez cały rok możemy dostać również w Dzioopli, ale różnica jest naprawdę spora, porównując do tych czeskich. I zaprzeczam spekulacjom, że to klimat wyjazdu zakłóca aktualnie mój obiektywizm!
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
Praga to też absynt, czeskie piwa, kolorowe drinki i wszechobecne wina – grzane dostępne jest nawet i o tej porze roku!, to czeskie knedliczki w sosie pieczeniowym bądź z owocami i czekoladą, to smażony ser (za którym osobiście nie przepadam) i trdelniki. Och, zapomniałabym – i żelki. Dużo kwaśnych żelków (odnośnie ostatniego zdjęcia). Regionalna kuchnia i towarzyszące danemu miejscu przysmaki, stanowią obowiązkowy punkt każdej naszej podróży, czasem ograniczamy się do drobnostek, ale zawsze coś wpada.
A z elementów randomowo wybranych, pierwszy raz spotkałam się z taką sygnalizacją świetlną… dla pieszych. Nawet nie sposób, bym opisała Wam kolejkę, jaką zastaliśmy.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
Lwią część czasu spędziliśmy najzwyczajniej spacerując, skręcając w każdą wąską uliczkę, wchodząc na piękne dziedzińce, obserwując śluby, podziwiając panoramę, błądząc w poszukiwaniu bankomatów (i łazienek), nie odpuściliśmy sobie także Złotej Uliczki (choć tłok odbierał całą radość z przebywania tam), czy dawnej sali tortur. Zajrzeliśmy pod Pałac i do tamtejszych ogrodów, uwielbiam je; przeszliśmy się nabrzeżem, zatrzymując na solowym, akustycznym występie, wsłuchując w dźwięki gitary i głosu wokalisty o zachodzie słońca (kolejne cudowne wspomnienie), cieszyliśmy się naszym czasem.
(kliknij w obrazek, aby powiększyć)
Praga definitywnie jest jednym z tych miast, które zapierają dech, zagubieni w uliczkach, kompletnie poddaliśmy się jej urokowi. Piękna, zaskakująca, kusząca bogatym wnętrzem, mająca do opowiedzenia niejedną historię. Wiem, że jeszcze tam wrócę – wciąż nie widziałam słynnego, białego pawia.
Jeżeli któregoś dnia zaczniecie się zastanawiać, dokąd by wyskoczyć na weekend, a co nie będzie się wiązało z wyprawą za ocean, to poważnie rozważcie Pragę (albo Wiedeń, bo też niedaleko). Oba te miasta cudownie Was zaskoczą. Swoją drogą, jeżeli mieliście już okazję być w czeskiej stolicy, może wiecie o miejscach, o których uparcie milczą przewodniki, a które szkoda byłoby pominąć podczas kolejnej wizyty?
20 komentarzy
Kas. Klub Kosmetyczny
13 października, 2016 at 15:05Dopiero teraz dotarłam do Twojego wpisu. Pragę uwielbiam z całego serca, swego czasu spędziłam tam całe lato, miałam okazję ją poznać wzdłuż i wszerz. Jest masa cudownych miejsc w Pradze, które nie są tak popularne. Jeśli znana Ci chociaż trochę twórczość Hrabala warto wybrać się Libeń, po prostu poszwędać się tam gdzie szwędał się Hrabal. Jeśli chcesz uciec trochę do natury polecam Divoką Sarkę. Warto się przejść na Zizkov, tam można poznać taką prawdziwą Pragę dla Prażaków. No z małą namiastką krakowskiego Kazimierza. Jak już byś była na Zizkovie to koniecznie spacer tunelem na Karlin (a z Karlina już blisko na Libeń;p). Uwielbiam też Vysehrad. Niby znane miejsce a jakoś za każdym razem co tam byłam to było tak… spokojnie:) Jak przyjdzie mi coś do głowy to dam znać. Dawno już w Pradze nie byłam, muszę koniecznie tam wrócić:)
Kas. Klub Kosmetyczny
13 października, 2016 at 15:08Dobra, skłamałam, ten praski Kazimierz to Josefov.
Klaudia
16 maja, 2015 at 18:15byłam w Pradze 6 lat temu, na szkolnej wycieczce. zupełnie mi się nie podobała, a przecież patrzę na Twoje zdjęcia i widzę, jaka jest piękna – to chyba wina właśnie tej wycieczki i tego przewodnika. do Pragi trzeba będzie się wybrać jeszcze raz!
Luk
15 maja, 2015 at 17:15Super sprawa :) Praga jest cudna, przetrwała wojnę i może się pochwalić świetną architekturą. Podróże bez przewodnika są najlepsze:)
simply lifetime
14 maja, 2015 at 14:22chociaż w Pradze jestem zakochana już od dawna, to chyba na nowo tchnęłaś moją miłość do tego miasta. zwiedzanie na własną rękę zawsze jest o niebo lepsze – można zobaczyć miejsca, które się wyróżniają, choć być może nie są wybitnymi elementami kultury. skoro piszesz, że byliście tam samochodem, to ogromnie Wam zazdroszczę. niestety znad morza droga niemiłosiernie się wydłuża, a przy dostępnym weekendzie to mało funkcjonalne – a strasznie żałuję! jak dla mnie, mogłabyś raczyć nas tą Pragą jeszcze wiele razy. :)
Adrianna Zielińska
16 maja, 2015 at 22:13Pozytywnie zazdroszczę tak łatwego dostępu do morza! Nie wiem jak bym to przeżyła w okresie zimowym (snowboard), ale wiele bym dała, by móc mieszkać gdzieś na wybrzeżu.
English for Lunch
13 maja, 2015 at 22:03Uwielbiam Pragę <3
Dotee
13 maja, 2015 at 13:45Fajna jest Praga, byłam dwa lata temu. Malownicze miejsce:) a bez przewodnika zawsze najlepiej.
Świnka
12 maja, 2015 at 21:25Nie wiem jak to zrobię ale muszę tam pojechać w te wakacje :D Zakochałam się w Twoich zdjęciach! <3
Adrianna Zielińska
16 maja, 2015 at 22:12Ostatecznie to wcale nie jest tak daleko ;)
Agnieszka SportyGirl
12 maja, 2015 at 17:35Bardzo lubię Pragę, i lubię się w niej „gubić” żeby móc odkryć miejsca dla mnie nieznane ;)
Luizjanna
12 maja, 2015 at 13:37Widzę, że wypad bardzo udany! :) Zazdroszczę i już odkładam co nieco kasiory na taki wypadzik :)
Adrianna Zielińska
12 maja, 2015 at 18:54Z Pragą jest o tyle dobrze, że można ją zwiedzić za naprawdę niewielkie pieniądze, a już zwłaszcza, gdy mieszka się w południowo-zachodniej Polsce :) Wskakujemy chociażby w Polskiego Busa i nim się obejrzymy, jesteśmy na miejscu :)
Zafascynowana życiem
11 maja, 2015 at 18:43Uwielbiam trdelniki :)) mam je teraz w Krakowie, ale do ukochanej Pragi zawsze będę z chęcią wracać.
Adrianna Zielińska
12 maja, 2015 at 18:54Przyznaję, w ich pobliżu tracę zdrowy rozsądek i… umiar ;)
Justyna Rolka
11 maja, 2015 at 09:48Powinnaś napisać przewodnik…będę pierwszą klientką;)
Dagmara Piekutowska
11 maja, 2015 at 08:05Trdelniki! Teraz ciężko jest mi myśleć o czymś innym. Tęsknię za tym smakiem. Poza tym sprawiłaś, że od kilku dni postanowiłam poszukać okazyjnych biletów do Pragi. Pomimo licznych odwiedzin w tym mieście wciąż czuję niedosyt. Jak widać całkowicie uzasadniony, ponieważ nie widziałam naprawdę wielu, niezwykłych miejsc.
AnuŚka Bąbik-Daniło
10 maja, 2015 at 19:52Jeśli piszesz o deskorolkach, a zaraz potem o wiszących butach to podejrzewam, że to było blisko siebie? :) Zwyczaj zarzucania butów (na drzewa) wziął się ponoć z jednostek wojskowych – jeśli dobrze pamiętam to kto odchodził z obowiązkowej służby wieszał swoje buty na drzewie. Mój wydział na uczelni mieścił się w dawnej jednostce wojskowej i nadal było tam pełno butów na drzewach. :) Zauważyłam też ten zwyczaj na skateparkach. Nie znam ich ideologii, ale podejrzewam, że i na Twoim zdjęciu ma to jakiś związek z tą „tradycją”. :)
Monika Gagat
10 maja, 2015 at 15:39Najlepiej się zwiedza spacerując bez przewodnika w ręku! :)
W Pradze byłam kilka lat temu na wycieczce szkolnej i chętnie odwiedziłabym to miasto ponownie, bo jest naprawdę śliczne. Sygnalizacja świetlna – dziwne, bardzo dziwne :D
Adrianna Zielińska
10 maja, 2015 at 19:56Zdecydowanie warto to powtórzyć :)